Prześlij nam swój adres e-mail, a my powiadomimy Cię o nowych produktach, najlepszych cenach, promocjach i wyprzedażach.
Data napisania recenzji: 19-01-2017
Opinia o produkcie: Ileż to razy sięgamy po okrzyczany bestseller w oczekiwaniu niezwykłych doznań, czytamy jedną stronę, dziesięć, pięćdziesiąt, trzysta… i nic, żadnego olśnienia, żadnych zachwytów, ot, poprawnie (żeby tak chociaż zawsze poprawnie!) napisany kawałek prozy. Rzadziej się zdarza, lecz na szczęście jednak się zdarza, że trafia nam w ręce książka, której wydania nie poprzedziły szumne zapowiedzi, a prawdę mówiąc, w ogóle jej nie anonsowano – wyłowiliśmy ją sami gdzieś na tylnych półkach księgarni albo podsunęła nam ją jakaś przyjacielska dusza. Otwieramy, i… – ale najpierw powiedzmy jeszcze jedno. Są między nami setki czy może tysiące pasjonatów, którzy umiłowanemu hobby, czasem będącemu jednocześnie zawodem, poświęcają każdą wolną chwilę. Spośród nich wielu – od czasu, gdy rynek wydawniczy osiągnął niespotykany wcześniej poziom rozwoju, coraz ich więcej – pragnie swoje fascynacje i doświadczenia utrwalić na piśmie. Relacje z podróży (pieszo, autostopem, kajakiem, rowerem albo wszystkimi możliwymi środkami komunikacji; samotnie, we dwoje lub w grupie; na własną rękę czy z biurem turystycznym) – z przebiegu karier w gastronomii, w modzie, w sporcie, w mediach, wyciągi z blogów poświęconych robótkom ręcznym czy rozmaitym wąskim dziedzinom nauki… Rzadziej się zdarza, lecz na szczęście jednak się zdarza, że ów pasjonat potrafi swoje impresje i przemyślenia ubrać w takie słowa, które czytelnika nie wpędzą w poczucie monotonii, nie zmęczą specjalistyczną terminologią, nie odstraszą nieporadnością językową (bo nawet jeśli przed piłkarzem czy blogerką modową nie stawiamy w tym względzie takich wymagań, jak przed – powiedzmy – krytykiem literackim, to przecież instynktownie pragniemy, by ich polszczyzna nie była kulawa, drewniana, pozbawiona wdzięku, by nie raziła makaronizmami i niedoróbkami stylistycznymi). Bywa tak na przykład wtedy, gdy człowiek, którego pasją są wędrówki górskie, to jednocześnie miłośnik literatury, mający instynktowną zdolność czerpania z niej najlepszych wzorców i do tego (wrodzoną?) łatwość operowania słowem. Pod jego piórem, czy raczej – w dzisiejszych czasach już chyba tylko – klawiaturą coś, co w innym przypadku stałoby się nudnawą wyliczanką przebytych kilometrów i zaliczonych punktów docelowych, przeistacza się w piękną, barwną opowieść, odkrywającą przed czytelnikiem uroki przemierzanych przez autora terenów w sposób tak plastyczny, że śmiało mogłaby konkurować z albumem pełnym fotografii. Spójrzmy na obrazy, które utrwalił Krzysztof Gdula w swoich "Sudeckich wędrówkach": "Powietrze z resztką mgły rozpłomieniło się trafione promieniami słońca, spomiędzy drzew trysnęły pałające słupy światła, rozświetliły zieleń buków i pognały dalej, między drzewa; były tak jasne, tak intensywne, że naturalnym wydawało się dotknięcie ich (...)"[1]; "Źdźbła traw i badyli sterczały zamienione w grubaśne mlecznobiałe stalagmity, sople przezroczystych niczym kryształ stalaktytów zwisały ze skał i gałęzi, a głazy wystające ponad wodę wystrojone były po królewsku połyskliwymi draperiami bulwiastych, fantastycznych narośli szklanych, mieniących się diamentowo nawet tutaj, na dnie ciemnego wąwozu"[2]; "(...) Eos nie zawiodła mnie dzisiaj. Obudziła się już o piątej, pokazując mały na początek rąbek swego peplosu: zrazu był tylko niewielkim rozjaśnieniem granatowego nieboskłonu, później stopniowo jaśniejącym pośrodku błękitem, podczas gdy krańce stroju barwiły się kolorami róż – od jaśniutkiej jak kwitnąca magnolia, po ciemną na skraju, by dalej niedostrzegalnie przejść w fiolet i rozpłynąć się w nocnym niebie. Jaśniało coraz bardziej: przez chwilę Eos chwaliła się intensywną barwą szafranu, do którego bogini dodawała coraz więcej jasnej żółci, podobnej do koloru wrześniowych liści miłorzębów, by zaraz przemienić żółcie w płonące, jasne złoto, a to rozlewać coraz bardziej po niebie, już nie granatowym, a błękitniejącym, oczekującym słońca"[3]; "Odwiedziłem moje brzozy: w zimie zmrożone wychylały się z mgły, białe od szadzi, zamarłe w bezruchu, dzisiaj też otulała je mgła, ale ich długie włosy były zielone i poruszały się pod delikatnym dotknięciem wiatru"[4]. To oczywiście nie jedyne fragmenty stanowiące próbę oddania słowami ulotnego piękna widoków, których za godzinę, ani jutro, ani za miesiąc nie będzie można już odtworzyć, bo przecież ich składnikiem są nie tylko stałe elementy pejzażu, lecz wszystko to, co w czasie się zmienia: chociaż na przykład za rok o tej samej porze powtórzy się kąt padania promieni słonecznych, inne będą temperatura i wilgotność powietrza, inne obfitość i przejrzystość chmur, nasilenie wiatru. Autor doskonale sobie zdaje sprawę z ich nietrwałości, z tego, że inny turysta, idąc tą samą trasą, zobaczy obraz złożony z innych barw i innych refleksów świetlnych. Tym bardziej więc warto je utrwalić, warto także zanotować przemyślenia, które się podczas wędrówki nasuną, na przykład takie: "(...) [drogi] ocienione jaworami wspinają się bez protestów na pagóry i ochoczo opadają w doliny, wymijają stare domy i odwieczne kamienie, skręcając ku małej wiosce schowanej w fałdzie ziemi, wiosce, o której nikt nie pamięta pomiędzy nimi i garstką mieszkańców. Takie drogi uśmiechają się do podróżującego, są ciekawe ludzi i świata wokół. Autostrada jest inna: obca, wyniosła, pyszna, ignorująca krajobraz. We wzgórzach ryje głębokie wąwozy, wyglądające niczym rany ziemi zadane pługiem olbrzyma, dziurawi góry, zasypuje doliny lub wznosi się nad nimi estakadami, odsuwa się od ludzkich siedzib obwodnicami i ogrodzeniami, pędząc nieprzytomnie i nic nie widząc wokół siebie z wyjątkiem niedosiężnego horyzontu. Ją tylko pęd interesuje i pochłaniane kilometry"[19]. Albo scenkę niemal humorystyczną, a jednocześnie tak wymowną: "Dając mi klucz, właściciel zapytał o cel chodzenia w góry i od razu wyraził przypuszczenie, że zbieram agaty. – Nie. Coś cenniejszego. – Złoto! – to było stwierdzenie, nie pytanie. – Nie, wrażenia. Zbieram wrażenia. – Wrażenia? – mój rozmówca był zdziwiony, chyba też trochę rozczarowany"[6]. Można by powiedzieć: no, dobrze, ale na co to się przyda komuś, kto chciałby się zorientować w długości i stopniu łatwości poszczególnych tras, w dostępności schronisk, w hierarchii ważności rzeczy, które podczas wędrówek warto zobaczyć? Istotnie: na nic lub prawie na nic. Po to mamy przewodniki, wchodzące w zakres, jeśli można tak rzec, literatury usługowej. Prawdziwa zaś literatura służy między innymi przekazaniu tego, czego się nie da zmierzyć ani wyliczyć: odczuć i myśli. I właśnie dla czytelnika pragnącego, by ktoś się z nim tymi niemierzalnymi wartościami podzielił – dla takiego, który nie przerzucał niecierpliwie kartek "W stronę Swanna", żeby tylko przemknąć przez opisy kwitnących głogów czy płynącej rzeki i czym prędzej dotrzeć do miejsca, gdzie się coś dzieje – dla takiego, którego nie dziwi, że można przedkładać wrażenia nad złoto i kamienie szlachetne – są "Sudeckie wędrówki". Nawet jeśli nigdy w życiu w Sudetach nie był. Może nawet tym bardziej. --- [1] Krzysztof Gdula, "Sudeckie wędrówki", wyd. PrimoLibro, 2016, s. 13. [2] Tamże, s. 62-63. [3] Tamże, s. 125. [4] Tamże, s. 131. [5] Tamże, s. 19. [6] Tamże, s. 141. -------------- Recenzję opublikowano za uprzejmą zgodą autorki, Doroty Tukaj, która zamieściła go na portalu biblionetka.pl pod pseudonimem dot59.
Autor recenzji: Dorota Tukaj
Ocena produktu:
Średnia ocena (5/5):
Wszystkich recenzji produktu: 4